Dopiero dzisiaj znalazłem trochę czasu, żeby opisać nasz wyjazd na Mazury. Robię to z przyjemnością, bo wiem, że zimą chętnie wrócę do tego tekstu i do tych zdjęć, aby przypomnieć sobie tych kilka fantastycznych dni.

Dla kilku osób ta przygoda rozpoczęła się już w środę. Nie dla wszystkich ten dzień był pomyślny. Nie dość, że po drodze trochę padało, to na dokładkę Zbimag z Magdą mięli bliski kontakt z puszką, która wymusiła pierwszeństwo. Na szczęście nic poważnego się nie stało i po kilku godzinach spędzonych w szpitalu, nasi bohaterowie dotarli do celu, czyli do miejscowości o cudacznej nazwie – Zełwągi. To mała, malownicza miejscowość położona nad jeziorem, kilka kilometrów od Mikołajek. Tam była nasz baza, czyli Gościniec „Pod Gwiazdami”.

Dla mnie i kilkunastu pozostałych osób rozpoczęło się w czwartek rano, aby nie powiedzieć o świcie :-). Były dwie opcje wyjazdu: 5 rano i 8:30. Grupa wypracowała jednak kompromis i ostatecznie wyjechaliśmy spod wiatraka o szóstej rano. Wbrew kiepskiej prognozie pogody, nie zmoczył nas deszcz. Były odcinki, gdy asfalt był mokry i jechaliśmy w mżawce, ale do celu dotarliśmy „na sucho”. W Mrągowie kupiliśmy bilety na sobotni koncert. Na miejscu w Zełwągach czekał na nas komitet powitalny z Waldkiem i Moniką na czele, czyli z naszymi kwatermistrzami. To oni byli Matką i Ojcem tego  wyjazdu. Po rozkulbaczeniu koni i zajęciu kwater, ochoczo zabraliśmy się do przygotowania imprezy. Nie będę się rozpisywał na ten temat, bo wiadomo, impreza była przednia i tyle.

W piątek po śniadanku kilka osób wypucowało motorki i ruszyło na rekonesans do Mikołajek, pozostali naprawiali alkomat, ponoć się zepsuł i pokazywał głupoty :-). Ku naszemu miłemu zaskoczeniu (prognozy były inne), piątek był słoneczny i ciepły. Po południu ruszyliśmy do Giżycka, gdzie odbywał się jakiś zlot motocyklowy. To była impreza trzydniowa, a my chcieliśmy się tam pokazać tylko na godzinkę lub dwie. Niestety organizatorzy zażądali od nas po 90 zł, więc daliśmy sobie spokój i zwiedziliśmy pobliski Fort Boyen. Na miejscu spotkaliśmy jednego z naszych, czyli Maniusia z przyjaciółką.  Okazało się, że jest w dłuuugiej trasie, właśnie wracał z Bieszczad (przez Mazury – czad!). Po zwiedzaniu fortu wjechaliśmy do centrum Giżycka, a właściwie nad samo jezioro, z CPN-em na wodzie, też czad :-). Tam  zjedliśmy obiadek, a potem wróciliśmy przez Mrągowo do naszego pensjonatu. Wieczorkiem był wspaniały grill, tym razem impezka odbywała się na powietrzu, pod bezchmurnym niebem, z miliardem gwiazd! Ku naszej radości, późnym wieczorem dotarł do nas Mariuszek i Jerry (nie wiem, czy dobrze napisałem jego ksywę, to nasz nowy kompan, znajomy Bogny i Mariusza, więc przepraszam, jeżeli się pomyliłem). Widok Mariuszka i Jerrego nas niezmiernie ucieszył, tym bardziej, że przywieźli ze sobą dwulitrową whiskey :-). Grill był zatem bardzo udany, dowcipom nie było końca, śmialiśmy się, aż nas brzuchy bolały. Skończyliśmy coś koło północy. I dobrze, bo sąsiadka miała już ponoć maksa i chciała dzwonić na policję, durna baba.

W sobotę rano pojechaliśmy w trasę, polansować się trochę na malowniczych, mazurskich  drogach. Była przeprawa promowa, nasze motorki pływały po jeziorze. W miejscowości Ruciane-Nida zjedliśmy deserek i wypiliśmy kawkę, potem wróciliśmy do Mrągowa i chcieliśmy zwiedzić Mrongoville, niestety zrobiliśmy tylko rundkę  przez miasteczko, na zwiedzanie zabrakło już czasu, musieliśmy wracać do pensjonatu, żeby zjeść obiadek i uszykować się na koncert, na który pojechaliśmy podstawionym autobusem (bus się zepsuł). Zanim przejdę do opisu koncertu, muszę wspomnieć o śmiesznej anegdocie. Mianowicie, będąc któryś z kolejnych razów w Mrągowie (a pokazywaliśmy się tam w naszych kamizelkach od środy do soboty i to czasem po dwa razy) któryś z przechodniów, widząc nas, skomentował:

„Jezu, ilu Was jest z tego Kościana, ja już widziałem Was tysiące!”.
He, he, dobre, nie?

Co do sobotniego koncertu, zdania są podzielone. Jednym koncert się podobał, innym mniej. Ja uważam, że nie było źle. Razem z Benią dobrze się bawiliśmy, Perfect był super, zaśpiewał też Jaryczewski, były wokalista Oddziału Zamkniętego, barwna postać, dla mnie legenda, wychowałem się na tej muzie :-). Było też oczywiście trochę country. Od połowy  koncertu zajmowaliśmy miejsca w drugim i trzecim rzędzie, czyli w loży dla Vip-ów :-). Mamy mnóstwo świetnych zdjęć, wiele dzięki Karolinie, która jak zawsze wkręciła się od początku pod scenę. Z koncertu zwinęliśmy się dobrze po północy i wróciliśmy do pensjonatu, choć Waldek namawiał nas usilnie na dyskotekę w Hotelu Gołębiewski w Mikołajkach.  Ponieważ zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że w niedzielę musimy wracać do domu, z przykrością odmówiliśmy  Waldkowi, bo wiadomo, jak byśmy już trafili na te balety, to w niedzielę do domu byśmy nie wrócili :-).

W niedzielę po śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną. Mięliśmy szczęście, bo i tym razem nie złapał nas deszcz. Jedyny przykry moment w niedzielę, to awaria Vulcana Zibiego, w połowie trasy. Padły łożyska w przednim kole. Na szczęście jechała z nami jedna puszka, więc Zibi z żoną przesiedli się do auta i tym środkiem lokomocji wrócili do Kościana. Motocykl został na CPN-ie, ale z tego co wiem, dzięki Romkowi, już w poniedziałek mustang Zibiego trafił do swojej stajni :-).

To chyba tyle i tak się rozpisałem. Dla mnie wyjazd był super, świetnie się z Wami bawiłem. Zważywszy na prognozy, pogoda była niezła, wszyscy wróciliśmy zdrowo i szczęśliwie. Mój licznik pokazał coś koło 800 mil. Było warto!!!

Piotr Pawlak

[nggallery id=114]