Pomysłodawcą i głównym organizatorem była Wiesia. Tym razem naszym środkiem lokomocji nie były motocykle tylko.. kajaki. Tak, tak, braliśmy udział w spływie kajakowym. Propozycja padła już piątego maja i od tej chwili trwały zapisy. Mieliśmy do dyspozycji chyba czternaście kajaków, więc ilość miejsc była ograniczona. Chętnych było wielu, więc lista się szybko zapełniła i czekaliśmy na wyznaczony dzień, który w końcu nadszedł. Ale po kolei..
Od poniedziałku były upały, prawie codziennie ponad trzydzieści stopni i słonecznie, a w niedzielę wcześnie rano, jak na złość pochmurnie, nawet spadł mały deszczyk, przynajmniej w Lesznie. Mimo to było ponad dwadzieścia stopni, więc jak na spływ, całkiem nieźle. Około godziny jedenastej rozpoczęliśmy zabawę, kajaki zwodowaliśmy gdzieś w okolicach Zglińca. Przepłynęliśmy dwa jeziora (a może nawet trzy), robiąc krótki postój na plaży w Dębcu. Potem trzeba było przenieść kajaki przez drogę, ponieważ na przeszkodzie stanęła nam tama. Tam był drugi postój. Pogoda była wyśmienita, przed jedenastą pojawiło się słońce i zrobiło się znacznie cieplej, wszyscy się mocno opalali, część z nas robiła się czerwona, ramiona zaczynały piec. Drugi etap spływu to kanał Obry, inne krajobrazy, inne pływanie. Kanał niezbyt szeroki, więc raz po raz ktoś lądował w trzcinach, było sporo śmiechu i zabawy. Przed Kościanem pogoda się trochę zmieniła, wiatr przybrał na sile, ciężko było płynąć, chmury zwiastowały duży deszcz. Mieliśmy jednak szczęście, burza przeszła gdzieś bokiem, wiatr się uspokoił i znowu pokazało się słońce. Przez całą naszą podróż towarzyszył nam Zibi, robiąc zdjęcia z plaży, z mostów i zapór, był wszędzie. Oczywiście jechał samochodem, wzdłuż naszej trasy. Pojawił się też Mietek na swoim czterokołowcu, a w Kościanie sporo osób pozdrawiało nas wzdłuż trasy. Spływ zakończyliśmy pod mostem w Kiełczewie, moim zdaniem przepłynęliśmy na pewno ponad 10 km, ponoć nawet 14, trudno to obliczyć, ale fakt jest taki, że było co machać i pewnie są tacy, którzy w poniedziałek odczuwają te kilometry w barkach. Przez całą trasę było sporo śmiechu i dużo zabawy, ja osobiście dwa razy wylądowałem w wodzie, ale nie tylko ja, byli też inni. Raz po raz się ktoś poślizgnął, mam nadzieję, że nikt się nie potłukł, ale widziałem kilka osób nieźle spieczonych słońcem, sam też trochę przesadziłem, bo kark wieczorem trochę szczypał.
Po zakończeniu spływu było jeszcze ognisko, na które dotarły kolejne osoby, nie biorące udziału w spływie, zarówno członkowie naszej grupy jak też ich bliscy, a także sympatycy naszej ekipy, których serdecznie powitaliśmy. Zrobiła się z nas spora gromadka, była smaczna sałatka Wiesi, kiełbaski na grilla i napoje chłodzące. Była też mała uroczystość, mianowicie Zarząd naszej GM postanowił uhonorować Krzysztofa Nadobnika naszą statuetką, za wkład jaki Krzysztof wnosi w naszą działalność. Było małe przemówienie naszego Prezydenta i dużo oklasków. Potem zabawa, rozmowy, pieczenie kiełbasek, dzieci grały w piłkę, było miło i wesoło. Wieczorem wszyscy już byli zmęczeni, a że poniedziałek tuż, tuż, wszyscy pomału rozjechali się do domów.
Dziękuję wszystkim za wspólną zabawę, pomysł był świetny, organizacja również, mam nadzieję, że wszyscy się dobrze bawili na świeżym powietrzu.
Pozdrawiam uczestników!
Piotr
[nggallery id=205]
Super pomysł, jego realizacja i sam spływ, który niewątpliwie wpłynie na poprawę Waszej kondycji fizycznej. Jest czego pozazdrościć.
LWG