Jesienią 2012 roku Piotr i Paweł zaproponowali naszej grupie  integracyjny wyjazd w Bieszczady nad Solinę w  terminie 14 – 21 lipca 2013 r. Początkowo niektórzy członkowie grupy mieli problem z  wyborem, gdzie pojechać, czy na zlot do Rumunii czy  do Mrągowa. Ale słowo INTERGRACJA przeważyło, stąd też już po niespełna miesiącu lista uczestników prawie się zapełniła – do dyspozycji mieliśmy 5 sześcioosobowych domków. Następnie zapisani na wyjazd zaczęli  na forum rzucać propozycje gdzie i co można zwiedzać, tak było do połowy lutego, bo właśnie w tym czasie nastąpił rozłam w naszej GM „STOP ŚMIERCI”, część członków wystąpiła z grupy i tym samym zrezygnowała z wyjazdu. Jednak już po tygodniu Paweł ogłosił na stronie  „BRAK WOLNYCH MIEJSC” –  następni członkowie GM zapisali się na wyprawę, między innymi  ja z Piotrem trafiłam na listę. Od tego momentu wraz z pozostałymi rzucaliśmy nowe propozycje jak spędzić  tydzień w naszych pięknych Bieszczadach, zarówno pod kątem zwiedzania jaki i integracji. Propozycji było dużo, wszystkie super, ale o tym później…  Nadszedł czerwiec i zaczęło się odliczanie tygodni do naszego wyjazdu, a  w lipcu dni – na forum codziennie pojawiał się wpis za ile dni startujemy!. Ponadto, z postów ewidentnie dawało się wyczuć, że uczestnicy wyjazdu żyją tym wydarzeniem. Następnie zostały przydzielone domki, kto z kim będzie mieszkał – tu nasuwa mi się refleksja, że mieszkać mógłby każdy z każdym, ponieważ ekipa była wyjątkowo dobrana i wszyscy świetnie się ze sobą  zgadzali.

Uczestnicy wyjazdu z podziałem na domki:

– Paweł Karolina, Romek Elka, Maniuś Marta

– Zbimag Magda, Kris Gosia, Marco Monika

– Janusz Kasia, Ren Viola, Tomek Hania

– Chomik Wiesia, Grzegorz Krysia, Janusz Ula

– Krzysztof Ania Mateusz Bartek, Zibi Honia

 

Dwa tygodnie przed wyjazdem:

 – stan techniczny motocykli sprawdzony; wymienione oleje, klocki hamulcowe też, dokonany przegląd, ciśnienie w oponach sprawdzone etc.

–  Paweł podał dokładną rozpiskę trasy, łącznie z postojami gdzie  i jakie odległości je dzielą i ile czasu będą trwały  – opracował to perfekcyjnie.  

 

Półtora tygodnia przed wyjazdem:

 – aura na czas naszego  pobytu w Bieszczadach sprawdzona, będzie dobrze a nawet super!

 – pojawiły się różne propozycje czasu startu, śpiochy były za późniejszą godziną  startu a  reszta słusznie opowiadała się za wcześniejszym dotarciem do celu. Problem rozwiązał organizator, poddał ten wątek pod głosowanie – ustalono – start 5 rano!!! 

 

Tydzień przed wyjazdem:

 – Paweł skorygował  trasę  – pełen profesjonalizm z jego strony,

– Maniuś potwierdza dobre prognozy pogody – ekstra!

– rozwiązał się problem nadbagaży – Ania weźmie do busa!

 

6 dni do startu:

– Romek przypomina o sprawach technicznych, o sprawdzeniu stanu technicznego motocykli, o bagażu, zapasowych kluczykach, naładowaniu baterii  CB radia etc.

 

5 dni do startu:

– program na wspólne wojaże po Bieszczadach opracowany, atrakcje na wieczory również,

– grupa przyjmuje zakład Sławka, że o godz. 16-tej dotrzemy na miejsce – oczywiście jadąc bezpiecznie i bez wariacji

 

4 dni do startu:

– Elka na forum dzieli się listą załadunkową – fajna ściąga!

– Romek podaje szczegółową listę wyjazdową – ale z niego perfekcjonista!

12 motocykli + 2 samochody (razem 28 osób – Ren i Viola musieli zrezygnować z wyjazdu – szkoda)

 

3 dni do startu:

– Paweł, nasz pogodynek podaje prognozę pogody – będzie dobrze.

 

2 dni do startu

– tym razem Stelmach szczegółowo rozpisał pogodę na całą  trasę – trzeba się przygotować na zachmurzenia i niewielki deszcz – damy radę.

 

1 dzień  do startu:

– bagaże dostarczone do Krzysztofa

– koleżanki i koledzy, którzy nie mogą z nami jechać w góry  życzą nam szerokiej drogi

 

Kilka godzin do startu:

– na forum ciągle pojawiają się wpisy – widać, że emocje sięgają szczytu, ja też nie mogę doczekać się chwili wyjazdu!

 

Dzień wyjazdu – niedziela 14 lipca

Plac Krimpen – dochodzi godzina 5 rano, po kolei zjawiamy się na miejscu zbiórki, trochę niedospani ale podekscytowani wyjazdem. Tu spotkała nas bardzo miła niespodzianka – koledzy  z grupy tj.  Piotr z synem Maciejem i  Sławek już na nas czekali, nie ma co ukrywać było nam  przyjemnie, poświęcili się wstając o 4 rano i to w niedzielę!  tylko po to by pożegnać nas i życzyć szczęśliwej drogi – super chłopaki. Nadszedł moment podróży, jeszcze szybkie fotki i START – godz. 5.15.

Janusz, nasz Prezydent wraz z Kasią ruszył pierwszy, za nim Monia, dalej pozostałe motocykle, na końcu  Romek z Elką  a jeszcze za nimi dwa samochody – Grzesia i Ani. Kierowaliśmy się stronę Wrocławia, po drodze w  Lesznie 3 motocykle „wbiły się” w grupę  bez zatrzymywania, min. Paweł, który od tej chwili przejął prowadzenie posiłkując  się  swoją niezawodną nawigacją. Początkowo w czasie jazdy odczuwało się poranny chłód, jednak nikomu to nie przeszkadzało, wiadomo – byliśmy odpowiednio ubrani. Słonko wschodziło coraz wyżej i robiło się  coraz cieplej – rewelacja. Tuż za Wrocławiem pierwszy postój, zaliczone 180 km, najdłuższy odcinek bez postoju, czas przejazdu dobry – ekstra.  Zgodnie z wcześniejszym zaleceniem wszyscy „poją” swoje „rumaki” następnie coś dla ciała – kawa, posiłek, coś tam jeszcze… i znów w drogę. Kolejny przystanek przed Katowicami zaliczone dalsze 120 km i powtórka z pierwszego – ciągle dobry czas i pogoda. Następne „lądowisko” za Krakowem, jeszcze na A4 ale krajobrazy już inne, humory pomimo zachmurzenia  fantastyczne – integracja grupy w pełni. Dalej do Tarnowa również docieramy bez problemu (wybór autostrady dla szybkiego przemieszczenia się był rozsądny) szkoda, że się skończyła – dajemy radę. Krosno, nasza radość została  trochę zmącona opadami deszczu, zatrzymujemy się, tankowanie, obiadek i ubranie „kondonków” – wszyscy byli przygotowani. Sanok, nieplanowany postój – CB radio się sprawdziło – informacja, że Tomka spotkała niemiła niespodzianka – linka od sprzęgła się zerwała ale nie ma jak to prawdziwi motocykliści, szybko ogarnęli awarię – fantastyczne chłopaki. Słońce znów zaświeciło a my na ostatnie kilometry do Bóbrki.

Po chwili już z daleka witają nas Bieszczady z pięknymi widokami, drogi coraz bardziej kręte i węższe. Zadowoleni i trzeba przyznać zmęczeni, szczęśliwie docieramy do miejsca zakwaterowania –  co za widok!!!, chyba piękniejszego miejsca na zakwaterowanie bracia Paweł i Piotr  nie mogli znaleźć – dobrze się spisali. Pierwszy wieczór  spędziliśmy w altance, dzieląc się wrażeniami z pokonanej trasy, oczywiście dla odprężenia przy zimnym piwku!

 

Poniedziałek 15 lipca

6.00 – tradycji stało się zadość – Romek robił pobudkę odpalając swoją maszynę i dając gaz do dechy. Nikt nie ma pretensji – fenomenalna „wiara”. Od rana trochę pochmurnie, później się wypogodziło. Zgodnie z umową wybraliśmy się na Zaporę w Solinie, pierwsze zwiedzanie Soliny, pierwsze wrażenia –  imponujące, szczególnie dla tych co byli w tym miejscu po raz pierwszy. Dokonaliśmy też rozpoznania, w której knajpce serwują najlepsze jedzonko i jakie  optymalne skróty prowadzą do naszego ośrodka.

Pierwszy dzień zakończyliśmy zorganizowanym grillem, były ogórki małosolne, pomidorki, sałatki, nawet sos czosnkowy – wszystko wyśmienite – atmosfera bombowa.  

 

Wtorek 16 lipca

Jak na wakacje dość wcześnie wskoczyliśmy na „maszyny” i zgodnie z planem objechaliśmy ”Małą Pętlę Bieszczadzką” Po drodze wszędzie otaczały nas malownicze widoki, wiele zakrętów, niezurbanizowane tereny z wzniesieniami, porośnięte naturalnymi lasami. Co jakiś czas przecinamy San a czasami poruszamy się wzdłuż jego nurtu, tu i ówdzie  pojawiały się znaki „uwaga niedźwiedzie”, „uwaga rysie” nie mówiąc o jeleniach czy sarnach – widoki niesamowite. Objeżdżając małą obwodnicę bieszczadzką nie omieszkaliśmy zajrzeć do Polańczyka, wrzuciliśmy coś „na ruszt” i dalej jazda w kolumnie po bieszczadzkich serpentynach, po drodze jeszcze Lesko, gdzie zapadła decyzja  o odwiedzinach chłopaków z klubu Orła Białego w Robczycach – co się nie robi dla przyjaciół! Przyjęli nas bardzo serdecznie, doceniając pokonane kilometry nie rzadko po drogach wymagających dużych umiejętności i doświadczenia – nasi panowie zasłużyli na medal.  Kawa, poczęstunek, wspólne fotki i powrót do Bóbrki – zaliczone ponad 330 km. Choć był już późny wieczór – wystarczyło jeszcze sił by wziąć udział we wspólnej zabawie. Elka zabawiła nas fantastycznym quizem, było śmiechu co nie miara – takiego, pełnego emocji wieczoru od dawna nie przeżyłam. Tej nocy długo nie kładliśmy się spać.

 

Środa 17 lipca

Wybraliśmy się całą grupą na Zaporę, tym razem nie na skróty – warto było, albowiem zatrzymując się po drodze na piwko, spotkaliśmy niesamowitego gościa. Facet niebywale grał na gitarze śpiewając nam piosenki zarówno po  rosyjsku, ukraińsku, polsku a nawet czesku – jednym słowem umilił nam wędrówkę. Znów zapora, Solina, urokliwe knajpki i rejs statkiem po zalewie solińskim. Na stateczku humory oszałamiające, zimne piwko, mnóstwo fotek – jest nieziemsko! Powrót do domków już mniejszymi grupkami. Wieczorem, niespodzianka – KRIS ZAFUNDOWAŁ NAM ZABAWĘ PRZY EGZOTYCZNEJ  MUZYCE! Zaprosił grupę z Ekwadoru – grali dla nas aż 4 godziny! Były wspólne fotki, kolacja, nauka indiańskich kroków tanecznych i wspólne śpiewy – bawiliśmy się wyjątkowo dobrze. Tego wieczoru gościliśmy też parę motocyklistów ze Słowacji, tak się świetnie bawili, że postanowili z nami spędzić kolejny dzień. Naładowani pozytywnie znów późno poszliśmy spać mając jednoczenie nadzieję, że Stelmach nas nie obudzi o godz. 6.00 – nie obudził – wow!

 

Czwartek 18 lipca

Rześcy, wyspani ruszamy na „Dużą Pętlę Bieszczadzką”. Tego dnia nie wszyscy jadą na Wielką Pętlę, część grupy postanowiła zwiedzić inne tereny. Prowadził Maniuś, za nim jeszcze 6 motocykli, w tym Słowacy. Piękna pogoda sprzyja jeździe, pomimo, że na drodze pojawiły się utrudnienia, przebudowa dróg, ruch wahadłowy, upał, ale co tam – nie marudzimy, nawet zahaczamy o Komańczę. Dalsza droga nie nastręcza trudności dlatego też mogliśmy napawać się widokami tego przepięknego zakątka polskiej ziemi. Znów serpentyny, jedziemy asekuracyjnie – nigdzie nam się nie spieszy. Przed nami, za nami rozciągają się ciemnozielone lasy a nad nimi połoniny, rozległe, tereny Bieszczadów z  bogatą fauną i nieliczne zabudowania (oczywiście wyłączając większe osady, np. Komańcza, Cisna, Ustrzyki Górne, Lutowiska, Czarna Górna). Jadąc serpentynami, raz pod górę, raz w dół mijamy cerkwie, nie  sposób było nie zauważyć, że znaczna ilość cerkwi została przerobiona na kościoły – szkoda. Tuż przed Cisną mijamy jedną z bieszczadzkich atrakcji – Bieszczadzką Kolejkę Leśną,  nie zatrzymujemy się – trudno. Za to w Cisnej obowiązkowy postój, to urokliwe miejsce a poza tym zaserwowali nam wspaniałe regionalne potrawy – niebo w gębie! Jedziemy dalej i tu zaczęła się  najładniejsza widokowo część trasy – jak okiem sięgnąć fantastyczne krajobrazy – jak cudownie znów być w tym miejscu. W Lutowiskach, największej obszarowo gminie w Polsce zatrzymujemy się, tym razem z punktu widokowego podziwiamy cudowne rozległe widoki, dzikie, monumentalne góry, masywy z odkrytymi szczytami połonin zarówno polskie jak i ukraińskie – długo delektowaliśmy się pejzażami. Znów w trasę, nagle zaskoczenie, na horyzoncie pojawił się Romek z Elką – jak miło. Właśnie byli u fantastycznego motocyklisty poradzili nam odwiedzić go. Czarna Górna – Bieszczadzka Przystań Motocyklowa – co za miejsce! i co za pozytywnie zakręcony chłopak – niesamowity!. Nie tylko stworzył genialną stanicę dla zmotoryzowanych – ale wykonał ją własnymi rękami!!!. Takich Ludzi potrzeba nam więcej. Zostaliśmy poczęstowani kawą i niesłychanymi opowieściami Marka „WŁÓCZYKIJA” Stana, – pozdrawiamy Bieszczadzką Przystań Motocyklową!

Wieczorem, po wojażach po ziemi bieszczadzkiej,  kiedy wszyscy wrócili na naszą przystań noclegową, nadszedł czas na kolejny wieczór integracyjny – WIECZÓR PRZEBIERAŃCÓW – przyznaję się, że byłam pomysłodawcą.

 

WIECZÓR PRZEBIERAŃCÓW – muszę to opisać w osobnym akapicie

Niewiele było czasu na przebranie i charakteryzację – uporaliśmy się błyskawicznie.

 

Romek z Elką – tworzyli czarującą  PARĘ BLIŹNIAKÓW – jakimś trafem o różnej barwie skóry!!!

Paweł był niesamowicie przystojnym PIRATEM a Karolina jego urzekającą PIRATKĄ.

Maniuś ZAWADIACKIM PIRATEM z Karaibów, Marta – ZOŁZĄ i do tego szczerbatą!

Tomek był ADMIRAŁEM (tylko statku mu brakowało), natomiast Hania uroczą DIABLICĄ ze świecącymi różdżkami i widłami.

Fórman świetnie prezentował się jako  NERON, Ania jako NAŁOŻNICA  NERONA – rozbrajająca para.

Kris wbił się w strój ponętnej  HAWAJKI, zaś Gosia była słodką DIABLICĄ.

Zibi – nie mógł być nikim innym jak FREDEM FLINSTONEM! – ujmujący jaskiniowiec z maczugą, Honia wyśmienicie się prezentowała jako PIPI LANSZTRUNG.

Janusz – Janosik, przedstawił się jako Elwis Presley, nie musiał – wyglądał fenomenalnie jak, jego sobowtór natomiast Kasia – jak ulał  pasowało jej przebranie w  delikatną biedroneczkę.

Zbimag z Magdą tworzyli fantastyczną PARĘ JASKINIOWCÓW z epoki kamienia łupanego – obawiałam sie tylko jednego, czy Zbimag z Zibim  nie pobiją się maczugami – w końcu tylko jedna lady jaskiniowiec była wśród nas!

Mateo pilnował porządku – jako POLICJANT a Bartek jak na ten wiek przystało – był KOWBOJEM.

Mieszkańcy domku nr 1 wybrali przebranie z okresu Bitwy pod Grunwaldem.

Janusz był MAĆKIEM Z BOGDAŃCA a Ula godnie prezentowała się jako MIESZCZANAKA – ŻONA MAĆKA.

Chomik  zaistniał jako  ZBYSZKO Z BOGDAŃCA, a że razem z Januszem wskoczyli w stroje rycerstwa polskiego – przeciwko nim gotowy do walki stanął KRZYŻAK – Grześ (nawet podarował im 2 miecze) Krysia, ŻONA RYCERZA krzyżackiego wystąpiła w kreacji średniowiecznej.

Ja, zakochana w Zbyszku z Bogdańca – mogłam być tylko  DANUŚKĄ (ktoś musiał Zbyszka z pod topora ocalić!)

 

Wszyscy zebraliśmy się pod grzybkiem, po kolei zaprezentowaliśmy swoje przebrania jednocześnie przedstawiając się  – nie pamiętam kiedy tak się uśmiałam.  Ponownie długo nie kładliśmy się spać, gdyż zabawie nie było końca.

Ps. Tak bardzo byliśmy zafascynowani swoimi przebraniami, że postanowiliśmy się podzielić naszą zabawą z innymi – jako przebierańcy następnego dnia udać się na Zaporę nad Solinę – kapitalnie!.

 

Piątek 19 lipca

Od rana poruszenie na naszym kampingu, Monia z Marko wyjeżdżają – musieli stawić się  na weselu. Przyznam się , że bardzo chciałam przed długą drogą pożegnać ich, ale nie mogłam się obudzić!. Na szczęście mój chomik nie zawiódł, no i oczywiście inni koledzy oraz koleżanki – wieczorem wiadomość od Moni i Marka „jesteśmy w domu” – czekaliśmy na taką wiadomość. Muszę w tym miejscu wspomnieć, że Monia, jako jedyna lady – motocyklistka została doceniona przez męską płeć – wspaniale radziła sobie z jej całkiem sporych rozmiarów maszyną w czasie naszej wspólnej jazdy – gratulacje Monika!

Tego  dnia, Paweł z Karoliną, Zbimag z Magdą oraz Elka  podjęli wezwanie wejścia na Połoninę Caryńską. No i udało im się – brawo! W drodze powrotnej odwiedzili pomnik Gen. Świerczewskiego.

Ponad to wpadli z wizytą tam gdzie wypala się węgiel drzewny – Bieszczady słyną z wypałów węgla – wspólne fotki z mężczyzną  z umorusaną twarzą, wyglądem przypominającego górnika. Następnie odwiedzili miejsce ze źródełkiem, o którym tradycja głosi, że wypływająca z niego woda jest pomocną w leczeniu chorób oczu i skóry a niektórzy twierdzą, że nawet w leczeniu  bezpłodności – oby uleczyło wielu cierpiących. W drodze powrotnej nie omieszkali zahaczyć – gdzie – oczywiście – do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej.  

Ps. Miło jest nam wejść na poniższy link i przeczytać  My lubimy ich – oni lubią nas !

http://www.motocyklemwbieszczady.pl/index.php/przyjaciele

 

Piotr i ja tego dnia sami sobie zrobiliśmy wycieczkę, odwiedziliśmy Muzeum  Bojków Myczkowie, galerię Zdzisława Pękalskiego w Hoczwi, który rzeźbi przede wszystkim w materiale pozyskanym ze spalonych stodół, kościołów, koryt czy konarów wyłowionych z Sanu. Trochę się gubiąc po szlakach o mało nie doświadczylibyśmy spotkania z niedźwiedziem – tak przynajmniej ostrzegał nas miejscowy pszczelarz – uff!!

Pozostali uczestnicy grupy również spędzili ekstra dzień, poznając ciekawe okolice Soliny a także  delektując się tu i ówdzie specjałami kulinarnymi miejscowych kuchmistrzów.

 

A wieczorem!

Godzina 18.30 ponownie wszyscy ubierają się w stroje przebierańców. Janosik załatwił nam fajny transport „Bieszczadzki-Expresss” – malowniczą kolejkę turystyczną, tym sposobem wesołą kompanią dotarliśmy na Zaporę w Solinie. Natychmiast w ruch poszły aparaty i kamery, ludzie uśmiechając się i robiąc nam zdjęcia dopytywali się jaki  teatr reprezentujemy – pełne uznanie dla naszych strojów! Zapraszaliśmy do robienia sobie z nami wspólnych zdjęć – naprawdę było wielu chętnych. Prześwietnie się bawiąc, umilając przy tym wielu turystom wakacje na Soliną, przeszliśmy barwnym korowodem całą tamę. Ludzie gratulowali nam pomysłu a miejscowi kramarze wraz z  właścicielką  kolejki, oznajmili, że jeszcze tak wspaniałej atrakcji na Zaporze nie było – wow, wow wow!!! Znów było ekstra, nasza „podróż w czasie” jak to napisał Sławek na naszym forum – wypaliła na 5-kę! Świadczy o tym także  poniższy wpis:  Bieszczadzki-Expresss pisze: 20 lipca 2013 o 09:42 „Bardzo mili, sympatyczni ludzie, którzy potrafią sie bawić z fantazją. Stroje na przebieraną imprezę były świetne. Pozdrawiamy i wszystkiego dobrego”. – dziękujemy i również ślemy pozdrowienia dla wszystkich, którzy tego dnia bawili się z nami na Zaporze w Solinie.

 

Sobota 20 lipca

Rano – punktualnie 6.00 – pobudka – Stelmach szaleje!!! – o dziwo, dopiero po tym dźwięku zapadam w głęboki sen.

Biorąc pod uwagę, że następnego dnia mamy wiele godzin spędzić ma motocyklach, w sobotę pokręciliśmy się po okolicy Jeziora Solińskiego i Myczkowskiego. Odwiedziliśmy min. Ośrodek Caritas Myczkowce, w którym to podziwialiśmy misternie wykonane miniatury bieszczadzkich cerkwi oraz ogród biblijny – żywa Księga Biblii. Udaliśmy się także na najstarszą  zaporę wodną na Sanie do jednej z najstarszych osad w Bieszczadach – Myczkowce. Jeżdżąc tu i tam co jakiś czas zatrzymywaliśmy się na punktach widokowych i zachwycaliśmy się  przepięknym  widokiem  wijącego się Sanu.

Popołudnie spędziliśmy na pakowaniu się, wieczór na podsumowaniu wspólnie spędzonego tygodnia w Bieszczadach.  Były wzajemne podziękowania za niezwykle mile spędzony czas, były też wyróżnienia dla niektórych uczestników – za pomysły, za organizowanie wieczornych zabaw etc. W tym  miejscu muszę  napisać, że KAŻDY UCZESTNIK WYJAZDU INTEGRACYJNEGO GM „STOP ŚMIERCI” Kościan oraz SYMPATYCY grupy, którzy z nami  byli w Bieszczadach zasłużyli na wyróżnienie – stwarzając fenomenalną atmosferę  w czasie wszystkich chwil, które spędziliśmy w tym malowniczym zakątku polskiej ziemi.

Tego wieczoru nieco wcześniej położyliśmy się spać.

 

Niedziela 21 lipca – dzień powrotu

Wszyscy punktualnie zapakowani na motocykle o godzinie 8.00 gotowi do drogi powrotnej, żegnamy się z gospodarzami ośrodka, dziękują nam za odwiedziny nadmieniając, że jeszcze nie spotkali się z tak zorganizowaną i bombowo bawiącą się grupą – hura! Żegna nas też Maniuś z Martą – obrali kierunek Kielce, rodzinne strony Marty.

Droga powrotna nie różniła się od tej w stronę Bieszczadów, te same kilometry do pokonania, postoje również planowane prawie w tych samych miejscach – tylko po przeciwnej stronie autostrady. Jedziemy takim samym szykiem, tylko o 3 motocykle mniej.  Prowadzi jak poprzednio Paweł a samochody zamykały kolumnę, znów  tam gdzie wymaga tego nasze bezpieczeństwo Zibi i Kris blokowali krzyżówki i ronda. Tak jak zapowiadano dzień był  upalny, co jakiś czas  pojawiała się tablica z danymi temperatury, najwyższa temperatura powietrza to 30,5°C a przy asfalcie 49°C – znowu dajemy radę.  Pomimo upałów czas mamy dobry, ostatnia płatna bramka na A4 – miła niespodzianka – dobijają do nas chłopaki z zaprzyjaźnionej grupy motocyklowej ”Wolni Jeźdźcy Piaski” (byli  w Opolu na MASTER TRUCK SHOW),  szybkie powitanie i dalej w drogę, – większą grupą, bo ok. 20 motocykli.  

Na ostatnim dłuższym postoju, koło Trzebawia, jak tradycja nakazuje pożegnanie z tymi, którzy odbijają od grupy po drodze – czyli z grupą z Piasków. Trochę zmęczeni skwarem śmigamy dalej po rozgrzanym asfalcie, tuż za  Rawiczem wymiana sygnałów  klaksonami, pomachanie na pożegnanie odbijającym „Jeźdźcom” – do domu jeszcze tylko ok. 60km. Przed Lesznem – choć do Kościana mamy tzw. „żabi skok”, obowiązkowy postój – tym razem wzajemne pożegnanie się grupy, wręczenie upominków,  oficjalne podziękowania ze strony szefostwa i wszystkich pozostałych osób – nie sposób było nie zauważyć, że niektórym łezka zakręciła się  w oku – mi też. (Tego dnia już nikt nie pamiętał, że pewnego dnia męska część grupy dostała żółtą kartkę od kobiet).

Choć trudno po takiej integracji się rozstać, to czas do domu – rodziny czekają. Na jednej z krzyżówek machamy rozstając się z Pawłem i naszą fotografką Karoliną – machnęła 3466 fotek !!! – nie mam pojęcia kiedy to ogarniemy. Dalej w Śmiglu odbiją Magda ze Zbimagiem, następnie Hania z Tomkiem. Kościan – szczęśliwie dotarliśmy do domu!!!

Na koniec

Witam serdecznie wszystkich uczestników wyprawy w Bieszczady.  Po raz ostatni pragnę podziękować za klimatyczną imprezę, świetną atmosferę, i wysoki próg wzajemnej tolerancji.

Dziękuję tym członkom GM, z którymi miałam okazję  gdzieś tam na krańcu Polski śmigać motorem. Dziękuję  również naszym sympatykom – nie zrzeszonym w naszym klubie, za to, że  zdecydowali się na wspólny wypad razem z nami. Dziękuję pozostałym członkom grupy „STOP ŚMIERCI”,  że przeżywali razem z nami eskapadę, pozostając w domach i w pracy – odzwierciedleniem były wpisy na forum. Słowa podziękowania kieruję również do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej, do Bieszczadzkiego Ekspresssu, do Ekwadorczyków oraz wszystkich życzliwych nam ludzi, których ja, moje koleżanki i koledzy mieliśmy okazję spotkać w tym czasie na swojej drodze. 

Zobaczyliśmy wiele, a miłe wrażenia pozostaną w pamięci na długie lata,

pozdrawiam – Wiesia (Chomiczka)

[nggallery id=217]